Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niesłychanie męczące jego i ją dyskusje w zimnie, na mrozie, podczas których ona się potrafiła zawsze jakoś obrazić, pogniewać, a on nie mógł odejść, kiedy się ona gniewała.
Więc:
— Przeproś się, przeproś, proszę cię — i grzązł coraz głębiej, bo ona coraz bardziej marzła. — Dlaczego ziewasz, gdy ja się męczę?
— Ja męczę się też i nie mogę już ustać na nogach.
— To proszę cię, powiedz mi, że się przeprosiłaś.
— Nie mogę tak powiedzieć, bo to nie jest prawda.
I tak w kółko.
I ona zacinała się coraz więcej (nieświadomie), on był coraz bardziej zrozpaczony, ona zaczynała płakać: ani jednej łzy, twarz rzeźbiona w kamieniu i nieuchwytna.
— Daj mi odejść, daj mi odejść — prosiła go. — Jeszcze mam zrobić cztery zadania matematyczne. Kręci mi się w głowie, już nic nie wiem, co chciałam, a czego nie, nic już nie wiem.
On nie spał pół nocy, a ona uspokajała się przy matematyce. On przemawiał do siebie:
— Emil, uspokój się, głaskam cię po włosach.
Gdy ryczał odjeżdżający okręt, Ewa myślała, robiąc matematykę:
— Ktoś odjeżdża.