Strona:Leo Lipski - Dzień i noc.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przestraszona twarz, że mogłaby nie żyć.
— Żyje, żyje, chwalić Boga.
Nagłe przejście:
— Ja nie miałem kobiety w swoim życiu. Czytałem „Śmierć w Wenecji“. To ostatnia książka, jaką mogłem dostać. Wasili ze szpitala zdradził mnie. Pamiętam... pamiętam, gdy byliśmy razem w łaźni. On ma takie ładne ciało. Wtedy nie był lek-pomem. Dopiero potem, gdy ja prosiłem za niego. Inteligentny chłopak. Ma maturę.
— W jakim języku czytał pan...
— Po niemiecku. Znam też francuski. Rozmawiamy po niemiecku.
— Co pan tu robi?
— Dostaję kocioł szpitalny, uprawiam w lecie ogródek. Poza tym nic. Ale teraz ma się zmienić naczelnik obozu. Przyjdą ciężkie czasy. Bo on mnie nie zna.
Milczenie.
— Słuchaj, chłopcze... Czy... czy nie znalazłby się chętny? Może ty? — Zaprzeczyłem głową.
— A inni?
— Spróbuję.
— Bardzo proszę. Ja nie miałem w życiu kobiety.
Zaczął opowiadać o przyjęciach z poprzedniej wojny u księżnej Czerkaskiej... I tam grał na fortepianie mały chłopak, syn księżnej.
— To on zdaje się występował w Polsce...
— Tak??
Zamyślił się.
— No, ja muszę iść — powiedziałem. — Mam dziś dyżur nocny. Aha, czy uważa pan za możliwe zdeformowanie stosunków w Rosji?
Namyślił się.
— Nie.
Pauza.
— Nie, nie. Wiem o co panu chodzi. Tak, jak Kafka. Nie wyobrażam sobie. To jest kraj wymyślony.