Strona:Leo Lipski - Dzień i noc.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musi go wyganiać. Niektórzy jeszcze śpią, mimo że chodzą. Przedłużają sen do wyjścia. To nic wam nie pomoże, braciszkowie, ja wiem. Obudzi was wiatr znad Wołgi z którym mówiłem w nocy. Obudzicie się ze szronem na rzęsach. Biada tym, co nie jedzą zupy.
15 minut na karcer. Bieg kilometrowy. Nastawienie wewnętrzne. Tak, jakby się we mnie coś kurczyło. Twardniało i uczulało się.
Pytam. Stan: 76 ludzi. Widziałem ich, z wyjątkami, wczoraj, przedwczoraj itd. Na korytarzu stoją szeregiem, pod ścianą, na spocznij. Naczelnik karceru:
— Zobaczycie.
— Gdzie?
— W celi.
Potakuję.
W ciągu piętnastu minut mam zobaczyć, jak jest ze zdrowiem tych ludzi. Miesiąc w spec-kolonie, to rok obozu. Tak mówią. I trzeba uważać, żeby nie wpaść. To nie jest takie proste, kiedy wszyscy cherlają, jestem napięty. I nagle spada na mnie przeraźliwy spokój. Nie słyszę co mówi dalej naczelnik, rusza tylko wargami, jak ryba, widzę i słyszę tylko 76, tylko.
— No co, dzieci? Mówcie.
Zaczynam pierwszą twarz, chłopska, znośnie blada.
druga: — nie, naciągacz;
trzecia, pierwsza woła: — gorączka, biorę za puls — nie, równocześnie widzę podniesione spodnie szóstej, flegmona: — wystąp;
czwarta, piąta, siódma;
siódma: — jak ja cię bracie dostanę;
ósma;
pierwsza histerycznie: — gorączka, pakuję termometr;
dziewiąta;
siódma mówi — ja mam tylko trzy dni;
dziesiąta, jedenasta, dwunasta, trzynasta, czternasta;
piętnasta — nóż, uśmiecham się czarująco, pomaga, nie zawsze;