Strona:Leo Belmont - Zmora życia.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



dn. 24 Października 1892 r.

Skończyłem dzisiaj rok trzydziesty...
Ta, zaiste, prawdziwie ważna okoliczność wywołała we mnie niepowściągnioną chęć obejrzenia się wstecz po za siebie na przedeptaną drogę życia. Gdyby nie żółciowo melancholijne usposobienie, któremu podlegam obecnie, śmiałbym się z siebie za całe gardło. Cóż bowiem za związek zachodzić może pomiędzy ilością obrotów ziemi naokoło słońca, a potrzebą człowieka zajrzenia w głąb swojej duszy? Więc dlatego, że ta gliniana kulka, na której mieszkamy, przebiega obecnie przez ten sam punkt przestrzeni (ściśle mówiąc, wcale nie przez ten sam), w którym znajdowała się trzydzieści lat temu, w chwili mojego przyjścia na świat, poczuwam się do obowiązku ekshumacyi całej mojej przeszłości! Człowiek jest zawsze naiwnem dzieckiem, przywiązującem głęboką wagę do kalendarzowych dat, tych życiowych słupów granicznych...
Trzydzieści lat życia – to porządny kawał czasu! Uroczyste oględziny minionej epoki wymagają oczywiście pamiątkowego piśmiennego aktu. I oto ja, który brzydzę się powszechną literacką manją dzisiejszego pokolenia, kupiłem w sklepiku na dole kilka arkuszy papieru, parę nowych piór, odnalazłem na szafie zakurzony kałamarz, w którym dwie muchy znalazły śmierć przedwczesną i do dziś dnia oczekiwały honorowego przeniesie-