Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ X.
Małe przyczyny wielkich skutków.

Dziecko spociło się... Chwała Bogu! jest lepiej!... Teraz śpi...
Temi słowy spotkała pastorowa rodziców Miggeli.
Odetchnęli z ulgę. Weszli na palcach. Dziecko leżało z zamkniętemi oczyma.
Jednakże nie spało. Z rozkosznem biciem małego serduszka Miggeli nasłuchiwała, jak pastorowa szeptem tuż przy łóżeczku malowała w jaskrawych barwach obraz jej choroby, swój przestrach, swoje zmartwienie, radość z powodu, że „kryzys przeszedł. Rozlewała się słodycz po wszystkich członkach jej ciałka, gdy matka, rosząc je nieoschlemi jeszcze łzami, całowała ją ostioz nie dotykała jej czoła, cieszyła się, ze „gorączka minęła.“ Przyjemnie łaskotała ją w twarz przy całowaniu szorstka broda ojca. Nie otwierała oczu, aby ten miły stan odczuwania tak potrzebnych jej pieszczot rodzielskich — jaknajbardziej przedłużyć. Nieco bawiły ją te strwożone szepty, te stąpania ostrożne na palcach, delikatne i czute dotknięcia tych osób dużych, które po wiodło się jej zwieść swoim udanym snem.
Jeszcze kilkakrotnie pochyliła się nad nią matka z tą małpią miłości, dla kąska swojego ciała, tak doskonale imitującą świętość macierzyńskich uczuć. Pastorowa, oddalając się, położyła na jej czole znak świętego krzyża. Ojciec czule pogłaskał policzki rzekomo śpiącej.
Poczem wszyscy wyszli na palcach z pokoju.