Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gminy. Stało się coś dziwniejszego jeszcze. Kiedy burmistrz zaproponował Bleihandowi, aby zechciał umotywować swoje zdanie, usłyszano, jak ze ściśniętego gardła pastora wydobyły się słowa:
— Nie oponuję przeciw ścięciu... Ale żądam głowy Anny Göldi — o motywy mniejsza!
I oto burmistrz Glarusu niespodziewanie ujrzał przed sobą utorowaną drogę. Wyminął szczęśliwie dyskusję o motywy, która mogłaby się przedłużyć bez końca, z rezultatem niepewnym. Obecni mogli byli nastawać na utrzymaniu kwalifikacji: „czary“ w wyroku, nie licząc się z kasatą odnośnej ustawy przez Trybunał Najwyższy w sprawie analogicznej z przed lat trzydziestu paru. Rzekł tedy:
— Jeżeli pastor Bleihand sądzi, że motywy nie mają wagi, oraz jako oskarżyciel główny godzi się na karę ścięcia, to może przystąpilibyśmy odrazu do głosowania? A co do motywów, to prosiłbym... o pozwolenie mi zredagowania wyroku w zastosowaniu do kary... Sprawa jest przecież jasna...
Jeden za drugim padały głosy. Po cytacie Melchta — po cofnięciu się pastora Bleihanda — wszystkie głosiły z kolei:
— Ściąć!
— ściąć!
— ściąć!
Obecni radzi byli, że prędzej ukończy się sprawa, która zabrała im tyle czasu i tyle napsuła krwi.
Ostatni głos przypadł Melchthalowi. I tu znowu okazał się on oryginałem:
— A ja tam byłbym zdania, że skoro to jest czarownica... wystarczyłoby wziąć ją za kark i przepędzić na