a zwitki Pięcioksięgu i Talmudu — druki drogie i nie dość liczne w owej epoce — zaciekłość prześladowców spaliła, lub podarła na strzępy.
Wszelako pobożni, nie czytając Biblji, wiedzieli napewno, że kryje się w niej „najwyższa moralność“[1], a nie czytając Talmudu, byli przekonani, że mieści on w sobie najgłębszą mądrość, której już nigdy świat nie przejdzie — poglądy wybaczalne u pozbawionych możności czytania inteligentów gminy Glaruskiej. Najmędrszy w gminie, pradziad Zacharjasza, Abraham Joffe, starał się zrestytuować święte księgi ze strzępków z pomocą przygasłej pamięci i daru kombinacyjnego. Odczytał słowa: „kochaj... siebie samego“ (słowa środkowe: „bliźniego, jak“ — zostały wydarte przez złośliwość chuliganów). Z pamiętnego nakazu miłości zakonnej: „Oko za oko, krew za krew, ząb za ząb“, zostało naskutek spalenia środkowych słów tylko: „oko za ząb“ — nakaz nieużyteczny dla pozbawionej sił fizycznych gminy żydowskiej.
Pozbawiony ksiąg świętych Abraham Joffe nie oparł się jednak rabinicznemu nałogowi: pisał komentarze do komentarzy i stworzył szereg aforyzmów, świadczących o niepospolitym jego genjuszu; godzi się przytoczyć z nich choćby kilka dla pamięci wieków: „Nauka to religja żydowska — religja żydowska to naród wieczny“. „Niema takiego prawa Mojżeszowego, z którego nie możnaby zrobić sto lżejszych i sto cięższych i sto, które można obejść. Tora[2] to pół