Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Miggeli podnosiła się — próbowała zejść ze stołu na krzesło — przystanąć...
— Nie mogę! — mówiła żałosnym głosem.
I kładła się znowu bezradna na stół... I znowu następowały improwizowane „passy“ — wysiłki nieuczonego masażu Anny.
— A teraz?... Spróbuj ujść parę kroków.
Nowa próba — dziecko trzymało się stołu — nie ważyło się odejść odeń — chwiało się na nóżkach.
Anna widziała łzy w oczach małej. Lecz równocześnie miała wrażenie, że Miggeli śmieje się szyderczo przez łzy — tak jakoś dziwnie krzywiły się wąskie, subtelne usteczka dziewczynki.
Operatorka obtarła rękawem pot z czoła — spojrzała po obecnych — nie wiedziała sama, skąd wzięła się jej ta myśl, skąd głos jej spotężniał naraz do krzyku:
— Czemu gapicie się tak wszyscy?!... Czy nie widzicie, że przeszkadzacie mil... Jeżeli nie odejdziecie, nic z tego nie będzie!
Zabrzmiało to, jak rozkaz.
I jakby posłuszni obcej mocy — obecni usunęli się do sąsiedniej sali.
— Zamknąć drzwi! — krzyknęła Anna Göldi.
Drzwi zamknęły się — jakby niepodobna było oprzeć się rozkazowi wyższej woli.
Ustąpił i Tschudi — ale przystanął za drzwiami i czuwał. Gotów był wedrzeć się do środka na pierwsze wezwanie córki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

I oto dziw!
Nie minęło pięciu minut.
Rozległ się krzyk przestrachu — okrutny krzyk.