Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podejrzenie w ludziach naiwnych, iż... poczuwasz aię do czegoś złego. Nie rzuciłaś przecież uroku na małą! — wpatrzył się jej w oczy.
Wzruszyła ramionami:
— Ja?... nigdy!...
Przeżegnała się i ręce skrzyżowała na piersi:
— Chyba to zrobił ktoś inny... Mała jest kaleką od urodzenia... jeszcze jej nie znałam, a była już chorowita. Taką ją zastałam... Może się jej pogorszyło, kiedy odeszłam... Ale to już nie moja wina.
— Wierzę ci, kochanie!...
Pomyślał o Montaigne‘u, który zaprzeczał urokom. Żałował, że nie może go zacytować Annie.
— Doskonale!... A zatem sądzę, że skoro jesteś niewinna, nie może spaść ci włos z głowy. Albowiem po pierwsze — uważaj — wracając do Glarus z własnej woli, stwierdzisz, że czujesz się czystą, wolną od grzechu. Powtóre — broni cię prawo: ustawa o czarownicach została zniesiona w Glarus od lat wielu — kiedy, nie pomnę — ale to pewna, że nie istnieje. Sprawiedliwość nie pozwoli cię osądzić za zbrodnię, której kodeks już nie uznaje... jak to było kiedyś w czasach ciemnoty“.
Wzdrygnął się, przypomniawszy bolesne doświadczenia swojego rodu — fakty, które rad był zatrzeć w swej pamięci, ponieważ wspomnienia te godziły w nabytą już pogodę ducha i bodaj źle odbijały się na trawieniu, co znowu przeszkadzało mu w pełnieniu obowiązków, dźwiganych z trudem w siódmym krzyżyku życia.
Kończył:
„Natomiast kto wie... kto wie... może powracając do Glarus spełnisz czyn dobry... chrześcijański... Sę-