Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czterej ajenci, na ten raz przebrani po cywilnemu, udali się w te strony, tym razem zaprzysiągłszy sobie, iż nie wypuszczą z rąk swoich ofiary.


ROZDZIAŁ XIX
Recydywa.

Już od pierwszej chwili, odkąd nad ex-slużeoną państwa Tschudi zawisło straszliwe oskarżenie, śledztwo gromadziło skwapliwie materjały do przyszłego procesu w przekonaniu, że winna nie ujdzie pogoni. Tedy przy łóżeczku chorej zgromadziło się pewnego dnia grono poważnych osób celem wybadania młodziutkiej ofiary czarów. Stanęli w liczbie pokaźnej — siedmiu głów. Był tedy sam burmistrz, jeszcze niepewny, wahający się, już ulegający namiętnej wymowie Bleihanda i przyjacielskim prośbom Tschudiego, wszelako pragnący przekonać się naocznie, czy rzeczy zaszły tak daleko, iż pod jego zarządem odnawia się zbrodnia, zda się, odpędzona nazawsze w przeszłość surowemi środkami dawnych władz, lub nieznana umoralnionej przez duchownych gminie. Towarzyszył mu stary proboszcz Zwicki[1], już zdawna skutkiem postępującej sklerozy nie biorący czynnego udziału w nabożeństwach, nie przemawiający z kazalnicy wobec trapiącej go ustawicznie chrypki, żyjący z emerytury, przesiadujący stale nad swemi księgami — dodajmy: człowiek niepospolicie uczony. Ponieważ pamiętał on jeszcze procedurę starych procesów,

  1. Czytaj: „Cwiki“.