Przejdź do zawartości

Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak zawołanie rozpaczy, rozległy się te słowa w pustej uliczce.
— Rozumiem! rozumiem! — kiwał sędzia głową.
— Mniemasz-li, że oko ludzkie postrzega wszystko, że w kropli wody, w pyłku na powietrzu, w każdym atomie materji nie mogą tkwić niewidoczne, żywe istoty... słowem — demony?!
— To możliwe! — odparł sędzia, na którego ze słów ostatnich pastora wionęło jakąś prawdą niepojętą, wyższą nad świadectwo zwykłych oczu ludzkich.
— A z kim-że — ciągnął pastor nieznużenie — sprzęgać się mają, jeżeli nie z córami Ewy... z kobietami, które mądrość rabinów talmudycznych i mistrzów Kabały uznała zdawna za istoty nieczyste... Więc jeżeli walczymy z ich złością... jeżeli spaliliśmy w ciągu trzech ostatnich wieków bodaj cztery miljony czarować — to czyż nie spełniliśmy pięknie swego obowiązku?... Czy ludzkość nie powinna być nam wdzięczną?!
— Tak jest! — przywtórzył mocno sędzia, ściskając dłoń młodemu kapłanowi.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Byli już przy furtce ogrodu.
Pani Tschudi napotkała w progu męża okrzykiem radości i przestrachu. Nie był na śniadaniu, przepuścił godzinę obiadu, co zdarzało mu się rzadko, chyba podczas wielkich procesów granicznych, co dzisiaj — w porze feryj — było niepojęte. Drżała z lęku, iż spotkał go w górach jakiś nieszczęśliwy przypadek.
— Ruodeli!... co się z tobą działo?! — chwytała go za ręce, zaglądała mu w oczy.
— Nic!... nic!... Podaj mi szklankę wody.
Spełniła rozkaz — oczekiwała wyjaśnień.