Strona:Leo Belmont - Sprawa przy drzwiach zamkniętych.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziecię zadygotało, rączkami jęło przebierać szybko i niezgrabnie po czerwonej w białe kropki sukienczynie perkalowej i wyszeptało:
— Mama… Mam—ma…
Obejrzało się z zakłopotaniem i trwogą.
— Nie bój się, maleńka — uspokajał prezes — mama zaraz przyjdzie. Mama poszła kupić ciastka. Lubisz ciasteczka?…
Dziecko spojrzało na prezesa tym razem ufniej i uśmiechając się, trochę zawstydzone, rzekło:
— Lubię…
— Jak się nazywasz, kochanie? — powtórzył prezes, pewny, że zdobył już zaufanie dziecka.
— Mama tam… — odpowiedziało dziecię, pokazując palcem za siebie. Ja chcę do mamy…
— Mama tu zaraz przyjdzie — powiedział prezes. Jak się nazywasz?
— Zaraz? — spytało dziecko.
Za stołem sędziowskim i na ławach przysięgłych powstał lekki śmiech.
— Trudno z nią będzie się dogadać — zauważył młody adwokat na głos i twarz jego zabłysnęła wyrazem zadowolenia.
— O, to nie jest świadek niebezpieczny — dodał szeptem, jakby mimowoli, współobróciwszy się ku ławom przysięgłych.
Prezes raz jeszcze podjął próbę:
— Dostaniesz ładne jabłuszko, ale trzeba powiedzieć, jak się nazywasz:
Mania — odpowiedziało dziecko — a jabłuszko gdzie?
Przysięgli zakołysali się od śmiechu. Roześmieli się i słuchacze, których wpuszczono do sali