Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szkoda tylko, że nie miałam czasu wychować jej odpowiednio. Czy pan uwierzy, że po rozejściu się z tym łotrem Vaubernier’em, popadłyśmy w okrutną nędzę. Aby mi dziecko nie umarło z głodu, musiałam sprzedawać się...
Oczy jej napełniły się łzami.
— Ach, to okropne! — rzekł Dumonceau.
— O, pan nie pojmiesz nigdy, jakie to okropne: sprzedawałam się za... tanie pieniądze!
— No! to już jest szczyt upadku! — zlekka zironizował bankier.
— Cóż robić, kochany panie!... Nie natrafiłam na porządną klientelę. Trzeba było oddawać się tym skąpym mieszczuchom... A przecie gdyby pan wiedział, kto był ojcem Joanny!
— Któż to był taki?
— Ba! kiedy ja sama nie wiem...
— No!... to skąd wiesz, że to był ojciec?
— Jakto?! — obruszyła się. Ona jest do niego kubek w kubek podobna. Tylko, że umarł, nie zdążywszy mi się przedstawić.
— A!
Otarła łzę wiszącą na rzęsie — westchnęła. Ale nie chciała powierzać mu najpiękniejszej tajemnicy swego życia. Po chwili podjęła:
— Pan mnie masz może za trochę bezwstydną. Ale ja zawsze dbałam o opinję. Nie sądź pan, że puszczałam się w Vaucouleurs. Nigdy!... Jeździło się na gościnne występy do różnych miasteczek. Nie mogłam się uszanować na tyle, aby przybyć do stolicy: tutaj panuje taka rozpusta, że uczciwa kobieta nie może konkurować z ze-