Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ba! od tej chwili, kiedy ja go zaczęłam bić... Mężczyznę trzeba poprawiać.
— Ha! ha! ha! poprawiłaś?
— Niezupełnie!... Musiałam się z nim rozejść ostatecznie, dawszy mu polanem w łeb, bo zaczął mi zanadto łypać oczyma na Joaśkę. Nie podobało mi się to ciągłe całowanie jej pod pozorem, że ostatecznie, jako urodzona w małżeństwie, jest jego córką, Joanną Vaubernier — wbrew metryce! ...I zwłaszcza to nieprzyzwoite gapienie się na trzynastolatkę... Chociaż jest na co patrzeć! — zakończyła z dumą macierzyńską.
Dumonceau zwrócił w tej samej chwili oczy na córkę mówiącej i poprostu doznał wstrząsu zachwytu i zdumienia.
Joanna, ogrzawszy się, odrzuciła grubą watstwę chust, któremi otuliła ją zabiegliwa matka, aby uchronić swój skarb na mrozie w całonocnej podróży. Stała teraz zaróżowiona od żaru kominka, figlarnie przechyliwszy uroczą główkę, przysłuchując się rozmowie. Jakkolwiek barwny strój wieśniaczki bretońskiej — malowniczy, ale nie uwidoczniający kształtów, nieco niezgrabny przestronnością, nadawał jej wygląd dziewczęcia z ludu, to przecie finezja rysów, delikatny owal twarzy, subtelnie skrojone usteczka, zgrabny nosek, przepyszne łuki brwi, oczy zmrużone, uśmiechnięte zlekka wzgardliwie, maleńkie uszy, szlachetna szyjka — wszystko to przemawiało pewnie za arystokratycznem pochodzeniem, określonem naiwnie przez matkę: „Książęce dziecko“. Rozpoczynała piętnasty rok życia, a spra-