Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Byłoby mi to wszystko jedno!
— A!... to mnie cieszy.
— Wolę, że nią jesteś... Boś godna każdego tytułu... I Dubarry — to nazwisko ładne. Ale doprawdy... jestem już zmęczony. Trudno mierzyć mi się z taką gazelą!...
Usiadł. Przepełniała ją radość. Czuła się bliską marzonego triumfu. Wcale nie dogadzało jej planom to, że Lebel zaprezentował ją zaocznie, jako bratową hr. Dubarry. Jutro wyda się kłamstwo i król jej nie przywoła ponownie, o ile nie zwycięży go poprostu, jako... kobieta. Szła finezyjnie do swego celu, postanowiwszy zdobyć króla — prawdą!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie będziemy rozdłużali uroku tej sceny, wobec której słowo jest bladem. Powiedzmy krótko „nie śpieszyła“ się w jego objęcia, odsuwała figlarnie jego chciwe ręce, pozwoliła już na prośbę najgorętszą zdumionego, niemal zrozpaczonego dziwacznym oporem tego „dzikiego ptaka”, przyciągnąć się, obsypać pocałunkami na jego kolanach, wreszcie objęła go za szyję, przytuliła doń, rozgrzała pieszczotami, nagadała mu komplementów, że „jest najmłodszy i najśliczniejszy ze wszystkich królów na świecie“ (wistocie pobudzony, zaróżowiony niezwykle, odzyskał na chwilę swoją piękną młodość); ale w stanowczej chwili, gdy jej najbardziej pożądał, rzuciła