Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

domo skąd i miał odjechać rankiem nazawsze... niewiadomo dokąd!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Obudziła ją gospodyni w zwykły sobie szorstki sposób.
— Wstawaj, leniuchu, zanieś gościowi z góry śniadanie... i przeproś, że nie możemy dać mu dłużej pokoju, bo szeryf i pastor lada chwilę przybędą.
— Wie o tem. Obiecał wcześnie odjechać.
— Gdyby chciał pozostać, może zatrzymać się w izbie ogólnej... choć tu nie jest tak czysto.
— Ależ... akurat on tu u was pozostanie!...
— No, prędzej... Ubierz-że się... i uczesz. Przygotowałam już kawę. Nie mogłam dobudzić się ciebie, próżniaku, śpisz jak suseł. Zaniesiesz też gościowi rachunek. Weź srebrną tacę — będzie można mu policzyć porządnie za noc...
A zwracając się od progu wgłąb oberży, krzyczała ostro do męża:
— No stary... wypisałeś już rachunek?
— Gotów — ozwał się czyjś głos zaspany po długiem ziewnięciu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po chwili Anna Teresa niosła po schodach na piętro posrebrzaną tacę z imbrykiem, pełnym kawy, z filiżanką, cukierniczką i rachunkiem.
Za chwilę gospodyni ujrzała ją, zbiegającą,