Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chołkami jodeł i sosen. I morze płacze z tamtej strony gospody gdzieś na dole...
Stanęła w progu — wypatruje oczy w ciemność — żegna się szybko ręką po każdem błyśnięciu — i skrótem myśli ogarnia ów dziwny przypadek z przed czterech miesięcy, który wywarł tak wielki wpływ na jej losy... aż do dzisiejszego wieczora.
Chce się jej naraz śmiać. Jakie to było zabawne! Ów człowiek schował się w jej łóżku pod siennikiem — musiała przytłoczyć go ciężarem swego ciała, udać zaspaną, zbudzoną ze snu, kiedy strażnicy wpadli do oberży, przetrząsnęli wszystkie jej kąty, wdarli się do jej izdebki. Jakże sprytnie ich oszukała, klnąc, że ją budzą po nocy. Wynieśli się, przekonani, iż zmyliły ich ślady. Poszli sobie, hukając po lesie z pistoletów. A wtedy zawezwała Roggersa, stojącego tej nocy na czatach przestępnych na wybrzeżu. Nieznajomy, który drżał jak w febrze, dał mu wówczas kilka sztuk złota... I Roggers sprowadził go ostrożnie wdół do swojej łodzi...
Jak nazywał się ów ocalony?
Przy pożegnaniu wymienił jej swoje nazwisko. Ale jaką ona ma kurzą pamięć! Wyszło jej z pamięci. Co za szkoda! Przecie zapowiedział, że gdyby kiedyś przybyła do Paryża, może rachować na jego pomoc...
Zapomniała!... Śmierć Roggersa zagłuszyła wszystkie jej wspomnienia. Okropna śmierć — na szubienicy! Może nietyle z miłości, ile z tego względu, iż uważała siebie poniekąd za winną je-