Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— interesy firmy Lamet i S-ka popsuły się. Z początku było pieniędzy wbród. Ale oboje młodzi posiadali dar puszczania wszystkiego w niedzielę, co zarobiło się przez cały tydzień. Potem zbytkowali co wieczór, uczęszczając do najdroższych jadłodajni. Wkrótce wpływy zmniejszyły się znacznie. Joanna pilnowała swego Lamet’a, jak lwica. Zresztą on sam, zapatrzony na nią, ledwie raczył zwracać uwagę na swoją klientelę. Obrażone wielkie damy opuszczały jedna po drugiej pięknego fryzjera.
„Firma“ zadłużyła się. Zlikwidowali zakład fryzjerski, zanim wierzyciele położyli sekwestr na urządzenie. Żyli jeszcze parę miesięcy z uzyskanych za meble pieniędzy. Próbowali grać w baccarat w salonie do gry pani Dusquesnoy i zrujnowali się hazardem doszczętnie. Lamet’owi groził areszt za długi.
Pewnego dnia ucałował zalewającą się łzami Joasię i czmychnął do Londynu. Pisał do niej stamtąd, wyrzekając na swój okrutny los, lecz oraz wyrażając nadzieję, że bodaj weźmie go ze sobą, jako perukarza, w podróż po Europie — pewien bogaty lord.
Odpisała mu, skrapiając list obficie łzami:

„Biedny przyjacielu! Oto oboje jesteśmy w położeniu pod psem.[1] Wiem, żeś się zrujnował przezemnie doszczętnie... Ale kochałam,
  1. Autorka listu używa tu wyrażenia dobitniejszego nienadającego się do cytowania dosłownie (P. A.)