Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chyba nie jesteś moim synem, skoro chcesz mnie porzucić!
— Właśnie matka mówiła mi to samo.
Matka nie żyła. Stary wpędził ją zazdrością dość uzasadnioną do grobu. Słowa syna wziął do serca. Dał mu 25 kijów. Lamet związał nocą ojca, gdy ów powrócił z gospody pijany. Obudził go i rzekł:
— Widzisz, mógłbym ci teraz zwrócić twoje kije. Ale szanuję twoją siwą głowę. Zabieram tylko całą gotówkę i jadę w świat!
W Paryżu poszczęściło mu się. Wistocie posiadał talent. Jego fryzury weszły w modę. W ciągu dwu lat zarobił tyle, że otworzył sobie duży zakład fryzjerski, przy pryncypalnej ulicy, prowadzącej do Wersalu. Odwiedzały go wielkie damy. Niejedna skusić chciała do usług wyłącznych. On jednak nie dał się wynająć. Dumny był z tego, że przekładano jego robotę ponad pracę własnych domowych fryzjerów. Pewną dozę tego powodzenia przypisać należy jego niezwykłej urodzie. Joanna nie myliła się, nazywając go Adonisem.
Częstokroć, niosąc posyłki klientom pana Labille, przystawała przy oknie zakładu Lameta, przylepiała się niemal oczyma do szyby i obserwowała wielkie damy, wyczekujące swojej kolei, oraz młodego i pięknego chłopca, który komenderował sztabem znacznie starszych subjektów. Podziwiała jego zręczność. Widziała, że klientki stale żądają, aby on sam zajął się niemi. Odprawił