„Czem dowiedziesz mi swej przyjaźni, hrabio?“
„Oto tem... List ten otworzy ci oczy na niebezpieczeństwo. Staraj się je sparaliżować.“
Oddał jej list króla.
Przeczytała. Dwie wielkie łzy stanęły w jej oczach. Przeprosiła go — wyszła na chwilę — powróciła z zaczerwienionemi powiekami, ale spokojna.
„Dziękuję ci, hrabio. Czy pozwolisz mi zapytać, dlaczego oddajesz mi tę wielką przysługę.“
„Mogę być szczerym?“
„Proszę, choć to znaczy, że urazisz mnie.“
„Może... O stanowisko faworyty dobijają się rody magnackie, ale... ja nie chcę, aby w tej roli znalazła się pani de Choiseul.“
Więc ono jest odpowiedniejszem dla... pani d’Étioles, urodzonej Poisson?
„Wbrew wszystkim przesądom — tak! Wybacz, markizo. Sama rzekłaś.“
„Potępiasz mnie pan?“
„Nie! Wiem, że cierpisz i walczysz. Chcę zatem oszczędzić mąk i walk ... upokorzeń w rodzaju tego listu mojej krewniaczce. Więc to motyw drugi. Jest i trzeci...“
„A ten?“
„Przywraca pani honor. Jesteś mądrą kobietą. Lepiej, że losy Francji są w twojem ręku, niż miałyby być w innych.“
„Jakże to?... Czemuż jesteś moim nieprzyjacielem.“
„Przemyślałem wiele przez tę noc — i od dziś ofiaruję ci pomoc swoją, jeżeli jej pragniesz...“
„Dziękuję ci, hrabio!“ uścisnęła mu gorąco rękę.
Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.