Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dworu pruskiego. Horyzont zaciemnia się w Europie. Fryderyczek coś knuje...“
Mówiła prawdę. W powietrzu europejskiem czuć było powiew zrywającej się burzy. Wojna siedmioletnia już kłuła się w łonie czasu. Imię Fryderyka pani de Pompadour wymawiała zdrobniale przez złośliwość — płaciła mu zaocznie za zasłyszane zdanie króla Pruskiego o niej: „Nie znam jej!“ — w tem zdaniu mieściła się wzgarda. Markiza pragnęła zorjentować się, czy nie będzie to tylko zemsta jej animozji prywatnej, jeżeli przeciw tej świeżo rosnącej w Europie potędze Pruskiej Francja sprzymierzy się ze swoim odwiecznym wrogiem — Austrją, czy raczej będzie to nakaz rozumu politycznego danej chwili, jedynie miarodajny.
Ludwik XV. już poziewał:
„A! a!... to ciekawe... Jedź — studjuj — będę ci wdzięczny, jak zawsze, że dzielisz ze mną troski Francji i tronu.“
Dygnęła... odchodząc, rzuciła półgłosem pytanie, w którem tkwiła żałosna prośba:
„Jednak jutro, lub pojutrze, śród dnia... przyjedziesz do mnie, Ludwiku?“
Nie dosłyszał, lub nie chciał dosłyszeć tej prośby:
„Jutro — nie... Jadę przecie na polowanie, na które nie chcesz mi towarzyszyć, skoro wybierasz się do Fontainebleau. A pojutrze będę odpoczywał... Zobaczymy się popojutrze, kochanie“
Złożył niedbały pocałunek na jej ręce i powrócił do stołu.
Markiza odeszła zaraz. Wyjechała tegoż dnia...