Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle ozwała się:
— Zaprosiłam was, drodzy przyjaciele, aby prosić o radę i pomoc. Wisi nademną niebezpieczeństwo. Ludzie, w których życzliwość wierzyłam, kopią nikczemnie podemną dołki.
D‘Aiguillon mimowoli zarumienił się, co mu się przez szereg lat nie przytrafiło.
— To niemożliwe! — rzucił przez zęby.
Terray spuścił oczy:
— Cóż się takiego zdarzyło? — spytał.
— Coś bardzo przykrego! — odparła. Hrabia Dubarry zamierza podsunąć królowi na faworytę moją bratankę Adolfinę!
— Ach, nie lękaj się tego! — rzekł d‘Aiguillon. Już dawno zwróciłem królowi uwagę, że ona ma brzydkie łydki i Ludwik przyznał mi słuszność. Nic z tego nie będzie.
— Stary kupler na ten raz się zawiedzie! — wybuchnął śmiechem Terray.
— Jednak obawiam się, że nie tę, to inną znajdzie, aby oplątać króla. Ludwik jest obecnie tak słaby... tak łasy na nowości.
— Nie tylko obecnie. Zawsze było to samo! — zauważył Terray.
— Zawsze było to samo! — przytwórzył ze śmiechem d‘ Aiguillon. Pamiętam, jak przed trzema laty zapalił się dla księżniczki Monaco. Na twoje szczęście, hrabino, zajął się wtedy sprawą aresztowania członków parlamentu i jakoś zapomniał o niej.