Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cóż można dodać do tych kartek, które przytaczamy poniżej? Wszelkie rozdłużenia wykwintnej prostoty oryginalnego opisu byłyby grzechem.
Oto co pisze czcigodna staruszka, nieodrodna córa XVIII stulecia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Czy może jeszcze istnieć piekło po za ziemią, skoro Francja stała się piekłem?!... Nieszczęśliwej pani Dubarry wczoraj ci ludzie — bo nazywają się ludźmi — przesłali na drwinę kosz z napisem: „Od ogrodnika z Wersalu dynia dla pięknej pani Dubarry“.

Otworzyła go. W koszu znalazła głowę nieszczęsnego księcia de Brissac. Zemdlała. Co się z nią stało potem, nie wiem...
Kiedy syn mój przyszedł do niej, powiedziano mu, że hrabina już od pięciu godzin z zamkniętemi oczyma klęczy przed ową głową, złożoną na poduszce, obejmując ją rękoma i nie dając sobie jej wydrzeć. Ma usta zaciśnięte, pokryte pianą. Nic nie mówi.
Syn mój podjął się bolesnej operacji. Wydarł jej ten okropny skarb, chociaż kąsała mu ręce, i zawiózł na cmentarz Montmartre do rodzinnego grobu de Brissac‘ów, gdzie teraz ta głowa ma wieczny odpoczynek — sama jedna. Bo co się ze zwłokami stało — nikt nie wie. Ci złoczyńcy spuścili je pewnie do kanału.