Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzony w Londynie, niepojęty na stanowisku posła w Paryżu, kopalny okaz z romantycznego średniowiecza — uznałby ją za skompromitowaną w jego oczach. Wlepiał w nią wzrok, jak w boginię Djanę.
Zdecydowała się wreszcie odsłonić przed nim prawdziwe swoje nazwisko: „Dubarry!“...
Pobladł — zagryzł wargi — przez chwilę namyślał się; wreszcie rzekł:
— Miłość króla Francji nie hańbi kobiety. Nic mnie nie zmusi do odstąpienia od mojej prośby o rękę pani.
Zamienili pierścionki narzeczeńskie.
Lord pojechał na tydzień do Londynu, aby uporządkować swoje interesy przed ślubem. List, który doń napisała, czaruje nas swoją prostotą i niemal dziecinnym szczebiotem, zda się, pożyczonym od Lili.
Jest pełny szczegółów o dziecku, któremu pragnęła zastąpić matkę. Wyraża boleść z powodu pogorszonej nagle choroby dziecka i nadzieję, że jej „współczucie dla jego troski ojcowskiej będzie dla niego ulgą w cierpieniu“. Zarazem uspokaja nieobecnego, że podarowany przez nią małej piasek sprawił Lili moment rozrywki. Opowiada o tem, że sama jest znużoną rozpisywaniem listów, związanych z jej nowemi nadziejami — ukrywa, że znużenie było wynikiem kilku bezsennych nocy, spędzonych przy łóżeczku Lili — i dodaje, że „posiada tylko tyle siły, aby mu powiedzieć, że go kocha.“ W dopisku stwier-