Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mimo tego — oświadczył Patrycyusz nieco jednak zmieszany, — przekonanie moje pozostaje niezachwiane. Nasz przyjaciel nieznany nie żyje. Ale Szymon mógł go przecież znać. Istotnie może on mógłby rzucić światło na pewne ciemne dla nas punkty, a gdyby zechciał przemówić i naprowadzić nas na właściwy trop...
W godzinę później, kiedy słońce skłaniało się już ku zachodowi, udali się na taras. Spotkali tam pana Desmalions, który rzekł:
— Mam państwu coś ciekawego do powiedzenia. Zrobiliśmy odkrycie niesłychanie interesujące dla pani i dla pana także, kapitanie.
I prowadził ich do niezamieszkałej części domu, graniczącej z biblioteką. Tam zastali dwóch agentów z łopatami w rękach. W czasie poszukiwań usunięto bluszcz, osłaniający mur, zdobny płaskorzeźbami. Mur ten był pociągnięty tynkiem, a gdy tynk ten oderwano, ukazały się białe kamyczki i czarne, tworzące rodzaj mozaiki. Kamyczki te układały się w wielkie litery, tworzące trzy słowa, a te trzy słowa brzmiały: „Patrycyusz i Koralia”.
— Co państwo o tem myślicie? — zapytał pan Desmalions. — Trzeba zważyć na to, że napis ten liczy przynajmniej dziesięć lat.
— Przynajmniej dziesięć lat — powtórzył Patrycyusz, kiedy pozostał sam na sam z Koralią. — Dziesięć lat temu. To znaczy tedy, kiedy pani nie była jeszcze mężatką, kiedy mieszkała w Salonikach, a w ogrodzie tym nie bywał nikt oprócz Szymona i tych, którym ewentualnie on pozwalał wchodzić.
Patrycyusz wysnuł następujący wniosek:
— Wśród tych, którzy tutaj bywali znajdował się i nasz nieznany zamordowany przyjaciel. A Szymon wie całą prawdę.
W chwilę później zobaczyli starego Szymona, jak szedł przez korytarz, bełkocząc jakieś niezrozumiałe słowa. Patrycyusz próbował nawiązać z nim rozmowę. Nie udało mu się to jednak. Szy-