Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nachyliwszy się nad leżącym na ziemi człowiekiem, rozpoznał starego Szymona, na pół uduszonego czerwoną, jedwabną taśmą.
— Jak się pan czuje — zapytał. Czy pan nie słyszy?
Rozciął taśmę i powtórzył swoje pytanie. Szymon wybełkotał naprzód kilka niezrozumiałych słów, poczem nagle zaczął się śmiać i śpiewać. Najwidoczniej stracił zmysły.
— Panie sędzio — rzekł Patrycyusz do Desmalionsa, który się także ukazał — czy i teraz podtrzymuje pan zdanie, że sprawa jest skończona?
— Ma pan racyę... Zarządzimy wszystko co należy, aby zapewnić bezpieczeństwo pani Essares... Będziemy strzedz domu przez cała noc...
W kilka minut agent i Ya-Bon powrócili — bez żadnego wyniku... Znaleźli tylko klucz, którym otwarto bramę ogrodową... Był to zupełnie podobny klucz do tego, który przysłano Patrycyuszowi... Równie stary i równie rdzą pokryty...
Minęła już godzina 7-rna, kiedy Patrycyusz w towarzystwie Ya-Bona udał się w powrotną drogę do Neuilly.
Według zwyczaju Patrycyusz, ująwszy Senegalczyka za ramię — rozpoczął z nim rozmowę.
— Wiem, co myślisz Ya-Bon.
Ya-Bon mruknął coś po swojemu.
— Dobrze — pochwalił kapitan — zgadzamy się najzupełniej... Przedewszystkiem uderza cię bezsilność policyi w tej sprawie... Same zera — ci panowie — nieprawdaż?... A zwracam ci jednak uwagę, że wygłaszanie takich zdań — to nietylko głupstwo, ale i brak respektu dla władzy, za który właściwie powinienbym ci porządnie natrzeć uszu... No dajmy temu spokój. Cokolwiek byś jednak powiedział przyznać trzeba, że policya ma w tej chwili co innego do roboty, jak łamać sobie w czasach wojennych głowę nad tajemniczymi węzłami, jakie łączą panią Essares z kapitanem Patrycyuszem Belvalem. To ja w pierwszym rzędzie powinienem działać i liczyć mogę tylko na