Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

parę kroków, słaniając się i bijąc rękami powietrze, jak ktoś śmiertelnie postrzelony. Obecna tam pokojówka Koralii chwyciła ją wpół i usadowiła na fotelu.
— Co się stało? — zapytał Patrycyusz.
— Pani się zrobiło słabo. Boże mój, Boże mój, zupełnie głowę straciłam.
— No, ale o cóż chodzi?
— Pan, no pan, proszę pomyśleć tylko... Nie mogę przyjść do siebie.
— Na miłość Boską, co się stało?
Jeden z urzędników policyi przybliżył się i zapytał:
— Czy pani Essares zachorowała?
— To tylko chwilowe — odparła pokojówka. — Takie wpółomdlenie. To się pani już nieraz przytrafiało.
— Proszę ją zabrać, jak tylko będzie mogła utrzymać się na nogach. Jej obecność jest tutaj zbyteczna.
I zwracając się do Patrycyusza Belvala, wyrzekł tonem zapytania:
— Panie kapitanie?
Patrycyusz udawał, że nie rozumie.
— Tak jest, proszę pana — rzekł. — Zaraz zabierzemy stąd panią Essares. Rzeczywiście jej obecność tutaj jest zbyteczna. Muszę jednak przedtem...
Wykręcił się na pięcie, aby uniknąć dalszej rozmowy, korzystając z tego, że komisarze policyi posunęli się nieco, postąpił kilka kroków naprzód. To co ujrzał, wytłomaczyło mu aż nadto dobrze zemdlenie Koralii i wzruszenie jej pokojówki. Sam on uczuł, że włosy stają mu dębem na głowie.
Na podłodze, niedaleko od kominka, prawie w tem samem miejscu, gdzie dnia poprzedniego poddawano go torturom, leżał bez ruchu Essares-bey. Ubrany był w tensam co wczoraj szlafrok z bronzowej flaneli i miękkie pantofle. Głowę i jego ramiona przysłonięto białą serwetą, ale jeden z obecnych, najwidoczniej lekarz uchylił tej zasłony, ukazując stra-