Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się nie dał nigdy naprawić, czy też miał sam popełnić zbrodnię, gruchocząc kulą rewolwerową głowę jej męża?
Przytem w duszy jego wzbudziło się dziwne uczucie ciekawości. Nie jakiejś ciekawości banalnej, ale chęć poznania duszy tej tajemniczej kobiety, którą kochał, choć właściwie nie znał wcale jej życia, ani przeżyć psychicznych.
Inne jeszcze myśli cisnęły mu się do głowy. Co w tej chwili kieruje jej ręką? Czy ma to być akt zemsty, czy kara za jakieś przewinienie, czy wybuch żywiołowej nienawiści.
Patrycyusz Belval nie poruszył się z miejsca.
Koralia podniosła rękę w górę. Mąż nie zdejmował z niej oczu. A w oczach tych nie było ani błagania o litość ani groźby. Essares był zrezygnowany. Oczekiwał ciosu.
Opodal stary Szymon ciągle jeszcze związany, podniósł się do połowy wsparłszy się na łokciach i obserwował ich z osłupieniem. Koralia podniosła rękę jeszcze wyżej. Zdało się, że w tej chwili ugodzi. Oczy jej szukały miejsca, dla zadania śmiertelnej rany. I nagle spojrzenie to stało się mniej twardem, mniej ponurem. Zamigotał w niem płomyk wahania i po chwili Koralia odzyskała swój zwykły wyraz twarzy, pełen wdzięku i słodyczy kobiecej.
O, mateczko Koralio, pomyślał Patrycyusz — jesteś znowu sobą. Poznałem cię. Jakiekolwiek byłyby powody, któreby cię skłonić mogły do zabicia tego człowieka, nie zamorduje.
Powoli ręka kobiety opadła wzdłuż ciała.
Koralia spojrzała na swój sztylet z takiem zdziwieniem, jak gdyby nagle zbudziła się ze złego, dręczącego snu. Potem odrzuciła morderczą stal daleko od siebie i nachyliwszy się nad mężem, zaczęła rozwiązywać krępujące go sznury. Trwało to parę minut. Wreszcie węzły zostały rozplatane, Essares był wolny.
To co stało się potem, to było bardziej niespodziane, aniżeli wszystko uprzednie. Bez słowa po-