Wspólnicy drgnęli, jak gdyby przebiegła ich iskra elektryczna. Bourneff się wyprostował.
— Co, co ty powiadasz?
— Mówię cztery miliony, to znaczy milion dla każdego z was.
— Doprawdy? Jesteś pewny? Cztery miliony?
— Tak jest, cztery miliony.
Cyfra wydała im się tak wysoką, a propozycja tak nieoczekiwaną, że Bourneff nie mógł się powstrzymać od powiedzenia:
— W istocie, propozycya przewyższa nasze oczekiwania i doprawdy aż zadziwia mnie twoja hojność...
— Byłbyś się zadowolnił mniejszą sumą?
— Rzeczywiście — przyznał Bourneff otwarcie.
— Na nieszczęście nie mogę dać ci mniej. Ażeby ujść śmierci muszę otworzyć przed tobą mój kufer, a w kufrze tym znajdują się cztery paczki banknotów zawierające cztery miliony.
— A któż cię zapewni, że wziąwszy pieniądze nie będziemy żądali czegoś więcej?
— Czegoś więcej? Wyjawienia mojej tajemnicy?
— Tak jest.
— Wiecie przecież, że raczej umrę, aniżeli to wyjawię. Cztery miliony to maximum. Chcecie je mieć? Mając te pieniądze w kieszeni, możecie jeszcze umknąć w porę, podczas gdy dalszy pobyt tutaj mógłby was zgubić.
Argument był tak przekonywujący, że Bourneff nie wdawał się już w dłuższą dyskusyę.
Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/39
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ V.
MĄŻ I ŻONA.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/d/da/Leblanc_-_Z%C5%82oty_tr%C3%B3jk%C4%85t.djvu/page39-1024px-Leblanc_-_Z%C5%82oty_tr%C3%B3jk%C4%85t.djvu.jpg)