Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.

owi czterej mężczyźni. Ciągnęli oni związanego człowieka, którego rzucili na podłogę.
— Oto stary Szymon — zawołał Bournef.
— A żona? — zapytał żywo pułkownik. Mam nadzieję, żeście ją znaleźli.
— Właśnie, że nie.
— Nie? Jakto, uciekła?
— Przez okno.
— Ścigać ją, natychmiast. Ona musi być w ogrodzie. Przypominacie sobie, niedawno pies szczekał.
— A jeżeli uciekła?
— W jaki sposób?
— Przez boczną furtkę.
— Niemożliwe, to niepodobna.
— Dlaczego?
— Ponieważ od wielu lat te drzwi nie otwierają się nigdy. Nawet niema do nich klucza.
— A choćby tak było — rzekł Bournef, ale my jednak nie możemy urządzać pościgu z latarkami i alarmować całej dzielnicy po to tylko, żeby znaleźć jedną kobietę.
— No tak, ale ta kobieta...
Pułkownik Fakhi zaklął wściekły przez zęby i zwrócił się następnie do swego jeńca.
— Masz szczęście stary nicponiu. Oto już drugi raz dzisiaj wymyka mi się z rąk twoja pieszczotka. Czy ci opowiedziała o tamtej historyi. Ach co za dyabli przynieśli nam tego przeklętego kapitana... Już ja go odnajdę i zapłaci mi drogo za swoją nieproszoną interwencyę.
Patrycyusz zacisnął pięści w bezsilnym gniewie. Zrozumiał teraz. Mateczka Korali ukrywała się w swoim własnym domu i spoglądała teraz na straszliwą walkę, podjętą przeciw jej mężowi.
— Jej mąż, jej mąż! — pomyślał Patrycyusz i zadrżał cały.
Wszelkie wątpliwości pod tym względem usuwały słowa dalsze pułkownika.
— Tak, mój stary. Muszę ci wyznać: twoja żona mi się nadzwyczajnie podoba. I chociaż wymknęła mi się dzisiaj popołudniu, miałem nadzieję, że za-