Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na jakiegoś człowieka i przewracają go na ziemię wśród wściekłych wrzasków.
Pierwszym odruchem kapitana była chęć pospieszenia na pomoc napastowanemu. Przy pomocy Ya-Bona, który przybiegłby na wezwanie bez wątpienia poradziłby sobie z tymi napastnikami. Jeżeli jednak nie uczynił tego, to dlatego, że nie widział w ich ręku żadnej broni. Jak się zdawało, ludzie ci nie działali w zamiarze morderczym. Po obezwładnieniu swojej ofiary, zadowolili się tem, że mogą go trzymać za gardło, ramiona i za nogi. Co się tu właściwie dziać miało? Jakiś instynkt szeptał młodemu oficerowi, że przeczekać należy.
Szybkim ruchem jeden z owych pięciu zerwał się na równe nogi i zakomenderował:
— Przywiążcie go. I zakneblujcie mu usta. Zresztą może sobie krzyczeć ile mu się podoba. I tak nikt go tu nie usłyszy.
Natychmiast Patrycyusz rozpoznał głos, który już słyszał tego ranka w restauracyi. Nieznajomy był to człowiek niewielkiego wzrostu, szczupły, elegancki, o cerze oliwkowej i twarzy nacechowanej wyrazem okrucieństwa.
— Nareszcie go mamy, tego łajdaka, I sądzę, że tym razem przemówi. — Czyście zdecydowani na wszystko przyjaciele?
Jeden z tamtych czterech wyrzekł nienawistnie:
— Na wszystko. I to bez zwłoki — cokolwiek by się zdarzyć miało.
Wypowiadający te słowa mężczyzna miał bujne, czarne wąsy i Patrycyusz rozpoznaj w nim drugiego gościa z restauracyi. To znaczy jednego z tych, którzy usiłowali porwać Koralię.
— Na wszystko Bournef, cokolwiek by się zdarzyć mogło — zaśmiał się przywódca. A zatem dobrze, rozpoczynamy taniec. No cóż, stary, cóż Essares, nie chcesz nam wyjawić twojego sekretu? No, zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.
Wykonał ruch ręką, widocznie zupełnie zrozumiały dla jego towarzyszy, ponieważ natychmiast rzucili się na swoją ofiarę i przywiązawszy ją do