Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Owszem, ma związek. Zaraz pani udowodnię. Proszę popatrzeć.
Rozpiął bluzę i z kieszeni kamizelki wydobył zegarek, przy którym widniało kilka breloków, przymocowanych na małej dewizce ze skóry i srebra. Jeden z tych breloków była to połówka kulki ametystu, ujętej z jednej strony w złoto filigranowej roboty. Wielkość i grubość obu odłamków ametystu była identyczna, ja krównież ich barwa. Oprawa również nie różniła się niczem.
Koralia i Patrycyusz spojrzeli sobie w oczy. — Młoda kobieta wyszeptała zmieszana:
— Ależ to przypadek. Nic innego, tylko przypadek.
— Być może, ale przypuśćmy, że te dwie połówki tworzą istotnie jedną całość.
— To niemożliwe — zawołała Koralia.
Kapitan nic nie odpowiadając przymierzył obie połówki ametystu do siebie i okazało się, że załomy jednego kawałka wchodzą dokładnie w załomy drugiego, rzeczą oczywista było, że te dwie połówki są połówkami jednego i tego samego ametystu. Zapanowała chwila długiego milczenia. Wreszcie kapitan Belval rzekł cichym głosem:
— I ja właściwie nie wiem skąd pochodzi ten brelok. Od dzieciństwa widywałem ten kawałek ametystu wśród rozmaitych przedmiotów bez większej wartości, które przechowywałem w moim kuferku. Leżał sobie pośród kluczy do zegarków, staroświeckich pierścionków, starodawnych pieczątek. Skąd się tam wziął nie wiem. Jedno tylko wiem obecnie zpewnością — obejrzał raz jeszcze dokładnie oba odłamki i z obserwacyi tej wyciągnął następujący wniosek:
— Bezwątpienia, że największe ziarno z tego różańca złamało się niegdyś na dwoje. I te dwie połówki są w naszem posiadaniu. Mojem i pani.
Przysunął się bliżej do Koralii i mówił dalej, głosem przyciszonym.
— Kwestyonowała pani przed chwilą moją wiarę w siłę przeznaczenia. Moja pewność, że wypadki