Strona:Leblanc - Złoty trójkąt.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
mój rewolwer. Poco mi ta broń. Wróg nie będzie nas atakował. Jego pomocnikiem jest czas. Czas nieubłagany, bezlitosny. Kto nam pospieszy z pomocą. — Kto uratuje moja ukochaną Koralię?“

Koralia wzruszona zaczęła płakać. Patrycyusz podrażniony do najwyższego stopnia widokiem jej łez, zrywał gorączkowo dalsze kawałki lamperyi.
I czytał dalej:

„Co to takiego? Odnieśliśmy wrażenie, jak gdyby ktoś stąpał tam w ogrodzie. Tak jest. Przyłożywszy ucho do muru zdawało się nam, że słyszymy jakieś kroki. Czy to możliwe? — O, gdybyż tak było... Nareszcie byłaby to przynajmniej walka. A wszystko lepsze od tej ciszy dławiącej i od tej niepewności bez końca.
Tak, tak, rzeczywiście. Wyraźnie słychać jakiś szmer. Szmer podobny do uderzenia łopatą w twardą ziemię. Ktoś kopie ziemię, nie przed samym domem, ale z prawej strony, koło kuchni“.

Patrycyusz podwoił swoje wysiłki. Koralia dopomagała mu. I oczom ich odsłaniał się dalszy ciąg pamiętnika:

„Upłynęła godzina. W ciszy, którą mącił tylko szmer wyrzucanej łopatą ziemi. A potem ktoś wszedł do westybulu. Kroki jednego człowieka. To on widocznie. Tak, napewno on... Poznaliśmy jego kroki. Kieruje się wstronę kuchni, gdzie znowu pracuje łopatą, ale tak jakby walił nią w kamień. Słyszeliśmy także trzask łamanego kamienia. A teraz on powrócił do ogrodu. Potem znowu szmer, który idzie wzdłuż domu, jak gdyby wskazując, że nędznik musi wznieść się wyżej, ażeby umieścić swoje narzędzie kaźni“.

Patrycyusz przestał czytać i spojrzał.
Oboje wytężyli słuch. Młodzieniec rzekł cicho, po chwili:
— Czy słyszysz?
— Tak, tak — odparła Koralia. — Słyszę. Kroki