Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obłokami. Tam też i wracam chwilowo. Żegnam więc pana, życząc powodzenia w dalszych poszukiwaniach.
— Północny wschód, — zakomenderował don Luis — sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Dziesięć tysięcy franków...
— Mamy wiatr w oczy.
— Pięć tysięcy na wiatr — dodał don Luis z niewzruszonym spokojem.
Tak mu było śpieszno, żeby się dostać jak najprędzej do Formigny, że nie przypuszczał nawet możliwości przeszkód, mogących go w tem opóźnić.
Teraz rozumiał całą sprawę i dziwił się tylko, że wcześniej nie powstało w jego umyśle zbliżenie pomiędzy wisielcami ze stodoły w Formigny, a resztą zbrodni, wywołanych spadkiem Morningtona. Jasnem się też stawało, że ta sama ręka musiała pozbawić życia starego Langernault. I w tem właśnie znajdowało się jądro intrygi.
Wszystko się powoli wyświetlało. Zbrodniarz ów musiał rozpocząć od zabójstwa p. Langernault, potem zaś państw a Dedessuslamare. Następnie, zawsze według tego samego systemu: nigdy jaw na zbrodnia, lecz zabójstwo skryte, bezimienne, zginął amerykanin Mornington, również jak inżynier Fauville, Marja Anna i Sauverand.
I to stamtąd, z Formigny, przybył ów tygrys krwiożerczy do Paryża, gdzie potem spotkał inżyniera Fauville i Kozmę Morningtona i ułożył całą tragiczną historję miljonowego spadku.
I tam też dziś powracał. Powracał z Florencją Levasseur, uśpioną, bezwładną...
Straszliwe pytanie wżerało się w mózg Perennie: Co on z nią zrobić zamierzał