Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   41   —

żesz! Ach, nie, nigdy! Znajduje, się w służbie społeczeństwa i w niej pozostanę. Niema na to rady! Zakosztowałem uczciwości. Nie chcę już jeść innego chleba. Ach, nie, nie, nie, nigdy, żadnych głupstw!
Perenna wzruszył ramionami.
— Jesteś głupi, Aleksandrze. Zaprawdę mówię ci, że od chleba uczciwego nie utyła twoja inteligencya. Któż ci mówi o rozpoczynaniu dawnego życia?
— A jednak...
— Jednak... kto?
— Wszystkie pańskie machinacye...
— Moje machinacye? Czy sądzisz zatem, że ja umaczałem ręce w jakikolwiek sposób w tej sprawie?
— Widać to...
— Ależ nigdy w świecie! Przed dwiema jeszcze godzinami nie wiedziałem o niej ani krztyny więcej, aniżeli ty! To Bóg dobry uczynił mnie spadkobiercą, nie dając żadnego ostrzegającego przedemną znaku i tylko, aby nie wykraczać przeciw Jego świętej woli...
— A zatem?
— A zatem moim celem jest pomścić śmierć Morningtona, odszukać jego naturalnych spadkobierców, zaopiekować się nimi i rozdzielić pomiędzy nich dwieście milionów, które do nich należą. Oto wszystko. Czy nie jest to misyą człowieka uczciwego?
— Tak, ale...
— Tak, ale jeżeli nie dokonam tego jak uczciwy człowiek?... Czy to chciałeś powiedzieć?
— Szefie!...
— Dobrze więc, mój kochany. Jeżeli nawet przez mikroskop dostrzeżesz najbłachszą rzecz w mojem postępowaniu, która ci się podobać nie będzie, jeżeli wykryjesz chociaż jedną czarną plamkę na sumieniu don Luisa Perenny, to bez żadnych wahań chwyć mnie za kołnierz! Upoważniam cię do tego. A nawet rozkazuję ci to zrobić. Czy ci to już wystarcza?
— Nie wystarcza jeszcze to, co mnie osobiście wystarcza.