Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   364   —

dnych wskazówek, bez żadnych medytacyj, dzięki jedynie swej wybornej intuicyi, która była mu przewodnikiem w ciężkich godzinach życia.
I jego miłość własna wymagała tego, aby dał lotnikowi odpowiedź natychmiast, ażeby nie objawiać wobec niego zaambarasowania.
Z oczami wpatrzonemi w mapę położył więc palec na punkciku, oznaczającym Paryż, drugi zaś palec wskazywał Mans. I nie zadając sobie nawet pytania, dlaczego bandyta miał obrać kierunek Paryż-le-Mans-Angers, już wiedział... Zjawiła się w jego oczach nazwa miasta, która zamigotała błyskawicą niewątpliwej prawdy. Alençon!... I natychmiast, rozjaśniając sobie zagadkę wspomnieniami, sięgnął do samej głębi ciemności.
— Dokąd jedziemy? — rzekł, rzucając spojrzenie na lotnika. — Przed siebie, a potem na lewo.
— W jakim kierunku?
— Alençon.
— Dobrze. Proszę popchnąć nieco mój aparat. Pole jest gładkie i nie będziemy mieli wielkich trudności z wzlotem.
Don Luis, tudzież kilka osób udzieliło pomocy i przygotowania do wzlotu zostały poczynione bardzo szybko. Davanne zbadał motor. Wszystko było w porządku.
W tym właśnie momencie, wyjąc swą syreną jak dzika bestya, nadjechał olbrzymi samochód i zatrzymał się na rozdrożu.
Wyskoczyli z niego trzej mężczyźni i rzucili się naraz ku szoferowi żółtego samochodu. Był to Weber oraz agenci, którzy don Luisa eskortowali poprzedniego dnia do więzienia, wysłani przez prefekta policyi w pościg za bandytą.
Krótka rozmowa z szoferem zdezoryentowała ich zupełnie i gestykulując żywo oraz zadając coraz to nowe pytania, spoglądali na zegarki i wpatrywali się w mapę.
Don Luis zbliżył się do nich. Z kapturem na głowie, z oczami uzbrojonemi w wielkie automobilowe okulary, nie mógł być przez nich rozpoznany.
— Ptaszek wam uciekł, panie Weber? — oświadczył.