Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   306   —

— Ach, panie prefekcie! Czyż pan nie widzi, że wszystko to jest tylko omyłką? Osoba przez nas oczekiwana i przezemnie zapowiedziana, nie jest, tą osobą, która się tu zjawiła. Tamta kryje się jeszcze jak dotychczas, jak zawsze. Jest przecież rzeczą niemożliwą, aby panna Levasseur...
— Nie mam żadnych uprzedzeń przeciw tej pani — oświadczył poważnie prefekt policyi — ale moim obowiązkiem jest zbadać okoliczności, jakie ją do pojawienia się tutaj skłoniły. I tego uczynić nie omieszkam...
Prefekt uwolnił pannę Levasseur z rąk Perenny i usadowił ją na krześle, sam zaś zajął miejsce za swojem biurkiem. Było rzeczą widoczną, iż obecność panny Levasseur wywiera nań wielkie wrażenie. Obecność jej była niejako żywem upostaciowaniem argumentów don Luisa. Pojawienie się na scenie nowej osoby, posiadającej prawa do objęcia spadku, było niezaprzeczenie, dla każdego logicznego umysłu, równoznaczne z wejściem na scenę zbrodniarki, przynoszącej osobiście dowody swych zbrodni.
Don Luis zrozumiał to doskonale i od tej chwili nie spuszczał z oczu prefekta policyi.
Florentyna przyglądała się kolejno obecnym, jakgdyby to wszystko stanowiło dla niej jedną z najtrudniejszych zagadek. Jej piękne, czarne oczy zachowały swój pogodny wyraz. Nie miała już na sobie kostyumu pielęgniarki i jej szara, skromna, pozbawiona wszelkich ozdób suknia, uwydatniała harmonijność jej kształtów.
Była poważna i spokojna, jak zwykle.
— Wytłómacz się pani — oświadczył p. Desmalions.
— Nie mam nic do wyjaśnienia, panie prefekcie — odrzekła. — Przyszłam tu z powierzoną sobie misyą, nie wiedząc dokładnie o jej znaczeniu.
— Co pani mówi? Nie wiedziała pani o znaczeniu swej misyi?
— Oto, panie prefekcie, ktoś, komu zupełnie ufam, i dla którego jestem z głębokim respektem, prosił mnie, abym panu doręczyła jakieś papiery. Jak się zdaje dotyczą one sprawy, która jest przedmiotem dzisiejszych obrad panów.