Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   290   —

— Ależ lada chwilkę można ją oczekiwać.
Służący wprowadził ich do poczekalni, gdzie upłynęła im na wyczekiwaniu przeszło godzina czasu. Byli bardzo zaintrygowani. Co miała z tem wszystkiem wspólnego ta zakonnica? Jaką rolę odgrywała w tej sprawie?
Ludzie, odwiedzający chorych, wchodzili i wychodzili. W milczeniu przemykały się również zakonnice oraz pielęgniarki w swych długich bluzach, spiętych w pasie.
— Spleśniejemy tu, szefie! — mruknął Mazeroux.
— Co ci się tak spieszy? Pilno ci do twej ukochanej?
— Tracimy tylko czas napróżno.
— Ja swego nie tracę. Zebranie u prefekta jest wyznaczone dopiero na godzinę piątą.
— Co szef powiada? Chyba szef nie mówi tego poważnie? Przypuszczam, że szef nie ma zamiaru asystować na tem zebraniu?
— Dlaczegóżby nie?
— Jakżeby? Wszak rozkaz...
— Rozkaz? Świstek papieru...
— Świstek papieru, który jednak być nim przestanie z chwilą, gdy szef zmusi władze sprawiedliwości do działania. Pańska obecność na tem zebraniu będzie uważana za prowokacyę...
— A moja nieobecność, będzie rozumiana jako przyznanie się do winy. Człowiek, który dziedziczy dwieście milionów, nie ukrywa się w dniu swego świtu. Otóż pod karą wyzucia mnie z mych praw spadkowych, trzeba, abym był na tem zebraniu.
— Szefie!
Nagle usłyszeli stłumiony okrzyk i jakaś kobieta w stroju pielęgniarki, przechodząca przez salę, zaczęła biegnąć, podniosła portyerę i znikła.
Don Luis zerwał się z miejsca, zaskoczony zjawiskiem, zmieszany i po kilku sekundach wahania rzucił się ku owej portyerze, pobiegł następnie korytarzem, gdzie natknął się na duże drzwi, obite grubo skórą. Drzwi te właśnie w tej chwili się zamknęły. Don Luis, wytrącony z równowagi, stracił tu jeszcze kilka sekund czasu, szukając drżą-