Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   212   —

i że nie byłby w stanie wydać tej kobiety, nawet pod wpływem zazdrości.
Weber zaostrzył swoją uwagę.
— Wielkiego dzieła pan dokonał! — oświadczył. — Bądź pan łaskaw zaprowadzić mnie do swego pokoju. Czy walka była zacięta?
— Wcale nie. Udało mi się rozbroić bandytę, Mazeroux jednak otrzymał cios sztyletem.
— Nic poważnego?
— Ach, nie! Poszedł po opatrunek do sąsiedniej apteki.
Weber zatrzymał się, zaskoczony tą wiadomością.
— Jakto? Więc Mazeroux nie znajduje się wraz z więźniami w pańskim pokoju?
— Wszak nie mówiłem panu wcale, że on tam się znajduje!
— Nie, ale pański służący...
— Mój służący omylił się. Mazeroux wyszedł przed kilku minutami, zanim pan przybył.
— To dziwne! — rzekł Weber, wpatrując się przenikliwie w don Luisa. — Wszyscy moi agenci sądzili, że on jest tutaj. Nie widzieli go wcale wychodzącego.
— Nie widzieli go wychodzącego? — powtórzył don Luis, udając zaniepokojenie. — Ale w takim razie gdzieżby był? Sam mi wszak powiedział, że idzie po opatrunek.
Weber patrzył na don Luisa z coraz większem niedowierzaniem. Było rzeczą oczywistą, iż Perenna chce się od niego uwolnić, skłaniając go do poszukiwań za brygadyerem.
— Wyślę jednego z moich agentów — oświadczył. — Czy apteka jest blisko?
— Obok, przy ulicy Bourgogne. Zresztą można tam zatelefonować.
— Ach, więc można zatelefonować? — mruknął Weber.
Teraz nic już nie rozumiał. Miał wygląd człowieka, który nie wie, jaki cios ma weń uderzyć. Zwolna zwrócił się ku telefonowi, zagradzając drogę don Luisowi w taki sposób, iżby ten nie mógł mu uciec.