Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   188   —

w której kołyszą się na wietrze zawieszone na haku dwa szkielety ludzkie... wczoraj jeszcze... czy przypominacie sobie o tej kosie, tej bezlitosnej kosie, która o mało nie pozbawiła mnie głowy?...
— A zatem?...
— A zatem, niestety, partya została przegrana! Trzeba spłacić swe długi, trzeba je spłacić tem więcej, żeście wpadli samochcąc w paszczę wilkowi.
— Nie rozumiem tego zupełnie. Co to ma znaczyć?
— Oznacza to poprostu, że wiedzą już o Florentynie Levasseur, że wiedzą też o pańskim tutaj pobycie, że cały ten dom jest otoczony i że lada chwila zjawi się tu nieubłagany Weber...


„...a oto jest wspólniczka tych zbrodni...”

Sauverand zdawał się być zaskoczony tą niespodziewaną groźbą. Obok niego stała Florentyna śmiertelnie blada z przerażenia. Uczucie strasznego niepokoju odbiło się na jej twarzy.
— Ach, to straszne! — zawołała. — Nie, nie! Ja nie chcę!
— Nędzniku! Nędzniku! — dodała, zwracając się do Perenny. — To ty nas wydałeś! Nędzniku! Ach, byłam pewna tego, że jesteś zdolny do wszelkiej zdrady! Ty odegrałeś w tem wszystkiem rolę kata! Ach, co za nikczemność, co za podłość!
Wyczerpana tym wybuchem padła na krzesło. Ukrywszy twarz w dłoniach, łkała.
Don Luis odwrócił się od niej. Rzecz szczegól-