Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   174   —

— Dopomogę w tem szefowi — oświadczył Mazeroux dziwnym tonem.
— Nie potrzebuję niczyjej pomocy! Jeżeli ośmielisz się dotknąć jej włosa, to cię zmiotę z powierzchni ziemi! Zrozumiałeś?
— Zrozumiałem, szefie.
— A zatem pamiętaj!
Gniew don Luisa wyraził się w zwiększonym biegu samochodu, co Mazeroux uważał za objaw zemsty. Z szybkością wichru minęli Chartres.
Rambouillet, Chevreus, Versailles przedstawiały się ich oczom jako widma w olbrzymich zarysach. Potem Saint-Cloud... potem lasek Buloński...
Na placu Konkordyi, gdy sam ochód począł kierować się ku Tuileriom, Mazeroux ośmielił się rzucić pytanie:
— Szef nie wraca do siebie?
— Nie! Przedewszystkiem trzeba załatwić sprawę najpilniejszą. Trzeba skłonić panią Fauville, aby poniechała ustawicznych zamachów na swe życie. Można to uczynić, oświadczając jej, że winni zostali wykryci...
— A potem?...
— Potem będę chciał zobaczyć się z prefektem policyi.
— Pan Desmalions wyjechał i wróci dopiero po południu.
— W takim razie zobaczę się z sędzią śledczym.
— Ten przybędzie dopiero koło południa, a teraz mamy godzinę jedenastą.
— W każdym razie spróbujemy.
Mazeroux prawdę mówił. W pałacu sprawiedliwości nie było nikogo.
Don Luis spożył śniadanie w pobliżu, Mazeroux zaś, odwiedziwszy urząd bezpieczeństwa, znów się zjawił przy nim i poszli razem do sędziego śledczego.
Nadzwyczajne zdenerwowanie i niepokój Perenny nie uszły oczywiście uwagi brygadyera, to też zwrócił się doń z zapytaniem:
— Czy szef nie zmienił swej poprzedniej decyzyi?
— Umocniłem się w swem postanowieniu jak