Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   145   —

czy doręczony nam będzie drugi list za sprawą chyba Ducha świętego!
Zamknęli drzwi i wyszli.
Gdy zwrócili się na prawo, ku ulicy Muette, ażeby wynająć tam samochód i znaleźli się na samym końcu bulwaru Suchet, przypadek chciał, że don Luis zwrócił twarz ku szosie.
Przesunął mu się wtedy przed oczami jakiś człowiek, jadący na rowerze. Don Luis miał tylko tyle czasu, że mógł zobaczyć jego twarz i zwrócone na siebie błyszczące oczy.
— Strzeż się! — zawołał, popychając brygadyera tak gwałtownie, że ten stracił równowagę i upadł.
Nieznajomy wyciągnął przed siebie rękę, uzbrojoną w rewolwer. Padł strzał. Kula świsnęła tylko koło uszu Perennie, który momentalnie się schylił.
— Puśćmy się za nim! — zawołał. — Nie jesteś raniony, Mazeroux?
— Nie, szefie!
Rzucili się za uciekającym, wołając jednocześnie o pomoc. O tak wczesnej porze na szerokich ulicach tej dzielnicy mało pojawiało się jednak przechodniów. Uciekający spotęgował jeszcze szybkość swej jazdy i skręciwszy w ulicę Octave-Feuiliet zniknął.
— Uchodź, łotrze, i tak znajdę ciebie! — zazgrzytał don Luis, rezygnując z pościgu.
— Ależ szef nawet nie wie, kto to jest? — ozwał się Mazeroux.
— Wiem. To on!
— Kto?
— Człowiek z hebanową laską. Ostrzygł sobie brodę i ogolił się. Nie na wiele mu się to przyda, gdyż i tak go rozpoznam. Jest to lis, który wymknął się nam wczoraj rano przez okno. Skąd się jednak ten nędznik mógł dowiedzieć, że przepędziłem noc w domu Fauville’a? A więc mnie śledził, szpiegował? Lecz dlaczego? W jaki sposób?
Mazeroux zastanowił się przez chwilę i oświadczył:
— Przypomina sobie szef zapewne, iż wczoraj popołudniu umawiał się ze mną przez telefon co do naszego rendez-vous. Kto wie? Mimo, iż szef