Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy była to zwykła zażyłość koleżeńska, czy też rozmyślne zwracanie się per ty mężczyzny, który pragnie wobec drugiego mężczyzny, zaznaczyć swoje prawa, czy też pretensje? Głos nie był rozkazujący, lecz Szymon złowił spojrzenie, pełne wyzwania i gniewu. Zresztą nie zwrócił na to baczniejszej uwagi, mniej go bowiem obchodziły nieznane przyczyny, będące podstawą postępowania Dolores i Antonia, niż kwestja wyjaśnienia zagadki, skąd znalazł się na ich drodze sekretarz lorda Bakefielda.
— Czy mówił on co jeszcze, zapytał Antonia, kroczącego obok jego konia.
— Nie. Umarł, nie złożywszy żadnych zeznań.
— Ach... umarł biedak... A pan nic nie znalazł?
— Nie.
— Co należy przypuszczać? Czy William i Charlie byli wysłani do statku Reine-Mary przez lorda Bakefielda i jego córkę — czy mieli mnie odnaleść i dopomóc w poszukiwaniach? Czy też udali się na tę wyprawę na swój rachunek?
Niebawem złączyli się z trzema piechurami eskorty.
Właśnie ojciec Calcaire, trzymając w ręce garść muszelek, miał dla nich wykład o geolojgi. Piechury spali.
— Ja pójdę naprzód, zadecydował Antonio. Konie nasze są i tak zmęczone i muszą odpocząć. Za godzinę idźcie dalej drogą, którą wam będę wskazywał, sypiąc białe kamyczki. Pan Dubosc może jechać stępa. A towarzysze moi są w stanie iść pieszo i to pospiesznie!
Po tych słowach wziął Szymona na bok i utkwiwszy wzrok w jego oczach, rzekł tajemniczo:
— Proszę strzedz się Dolores. Jest to kobieta, której nie należy ufać. Widziałem już mężczyzn, tracących dla niej głowę.
Szymon uśmiechnął się i nie mógł powstrzymać się od powiedzenia:
— Rysie Oko należy może do ich liczby?
Indjanin powtórzył ostrzegawczo: