i złej pozycji, koń bowiem, padając, przygniótł go swym ciężarem. Nie współdziałał on wcale ze staraniami Szymona, który z trudem wyciągnął go z pod konia i wówczas dopiero zauważył, że jeździec zemdlał.
— Dziwne to, pomyślał Szymon. Przecież te zuchy nie mają zwyczaju mdleć z powodu upadku z konia...
Ukląkł przy zemdlonym, a widząc, że oddycha bardzo słabo, rozluźnił kołnierz i odpiął parę guzików u koszuli. Zdumiał się... i poraź pierwszy spojrzał na swego towarzysza, który dotychczas pod wielkim kapeluszem filcowym wydawał mu się zupełnie podobny do innych Indjan z eskorty. Kapelusz spadł.
Szymon prędko zdjął chustkę z żółtego jedwabiu opasującą czoło i kark.
Wówczas rozsypało się bogactwo kruczych loków.
— Młoda kobieta, szepnął... Dolores...
Znowu przed oczami miał wizję niezwykłej urody, do której pamięć jego kilkakrotnie powracała od dnia przed wczorajszego, bez najmniejszej, zresztą, przymieszki jakiegoś pomieszania. Podziwiał ją jedynie. A podziw ten trudny był do ukrycia, bo młoda kobieta, otwierając oczy, spostrzegła go we wzroku jego. Uśmiechnęła się...
— Już mi lepiej, rzekła. Chwilowe odurzenie.
— Nie cierpi pani?
— Nie. jestem zresztą przyzwyczajona do wypadków. W kinie często muszę padać z konia... Ten nie żyje? Biedne zwierzę!...
Szymon powiedział:
— Pani uratowała mi życie.
— Skwitowaliśmy się więc, odpowiedziała poprostu. Wyraz jej był pełen powagi, co zgadzało się zresztą z jej twarzą nieco surową, jedną z tych pięknych twarzy, tak dziwnie mylących człowieka przez zestawienie skrajności: namiętne a czyste, szlachetne a zmysłowe, myślące a prorokujące...
Szymon wykorzystał spotkanie, by zapytać znienacka:
Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/89
Wygląd
Ta strona została przepisana.