Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 36 —

życia. Odjeżdżając, popełniliśmy jeden z czynów, dozwolonych jedynie tym, którym losy przeciwne niszczą wszystkie marzenia i radości.
Popełniliśmy czyn, do którego ma się prawo wówczas tylko, gdy niema innego wyjścia, jak śmierć. A czy myśmy byli w tem położeniu, Szymonie? Cóżeśmy uczynili, by zasłużyć sobie na szczęście nasze? Przez jakie próby przeszliśmy? Jakich starań, jakich wysiłków użyliśmy? Czy przelaliśmy jakie łzy?
Dużo bardzo przemyślałam teraz, Szymonie. Myślałam o tych biedakach, których już niema, a wspomnienie których będzie zawsze dla mnie tak bolesne. Myślałam o nas obojgu i myślałam o mojej matce, której śmierć również widziałam... Mówiliśmy o niej i o tych klejnotach, jakie mi powierzyła umierając... Są one stracone i to także jest dla mnie bardzo bolesnem!
Szymonie, nie chcę uważać tego, ani też wszystkich nieszczęść tego straszliwego dnia, za przestrogę, nam zesłaną! Ale chcę, by to przynajmniej posłużyło nam do patrzenia na życie w inny sposób i do walki z przeciwnościami z duszą szlachetniejszą i dzielniejszą! Fakt, że żyjemy oboje, podczas gdy wszyscy tamci zginęli, zabrania nam już dzisiaj wszystkiego, co jest kłamstwem, dwuznacznością, wszystkiego, co nie jest zupełnie jasne i dniem białym.
Zdobądź mnie, Szymonie! Ze swej strony zasłużę na ciebie zaufaniem i cierpliwością. Jeżeli jesteśmy godni jedno drugiego, dopniemy celu i nie będziemy potrzebowali rumienić się za nasze szczęście, któreby obecnie trzeba nam opłacać, jak to dziś kilkakrotnie odczułam, upokorzeniem wielkiem i wstydem.
Szymonie, nie będziesz starał widzieć się ze mną, nieprawdaż?

Narzeczona twoja Izabella.