Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 30 —

pootwieranych. Wiatr przeraźliwy dął ponad chaosem, wydając ryki zwierzęce.
Nagle na tłum sparaliżowany spadło milczenie — milczenie śmierci, poprzedzające zazwyczaj katastrofę. Potem z otchłani wód rozległ się rozdzierający ryk grzmotów. Na posterunku rysuje się sylwetka kapitana, którego głos, wydający rozkazy, stara się przekrzyczeć wszystkie wycia piekieł rozszalałych.
Przez sekundę można było mieć nadzieję ocalenia. Wysiłek okrętu był taki, że zdawał się on wysunąć linją ukośną od koła śmiertelnego, gdzie czekała go zguba. Próżna nadzieja! Koło śmierci zdawało się rozszerzać. Pierwsze wstrząsnienia już zakołysały statkiem. Deszcz kamieni zmiażdżył jeden komin.
I znowu krzyki, przerażenie pasażerów, dziki pęd do łodzi ratunkowych i bój o miejsce...
Szymon nie wahał się. Izabella była dobrą pływaczką. Należało próbować szczęścia.
— Chodź, rzekł do niej, biorąc ją za ramię.
A ponieważ wyrywała się przejęta instynktowną trwogą przed zuchwałym czynem, ujął ją silniej.
Izabella błagała:
— O, to takie straszne!... te dzieci biedne... ta dziewczynka płacząca... Czyż nie możnaby uratować kogoś?
— Chodź! rozkazał tonem władcy.
Opierała się jeszcze. Wówczas ujął obiema rękami jej głowę i pocałował w usta.
— Chodź, kochanie moje, chodź!
Izabella osłabła. Uniósł ją i stanął na burcie.
— Nie bój się, rzekł. Ja odpowiadam za wszystko.
— Nie boję się, szepnęła, nie boję się niczego z tobą.
Rzucili się w morze...