Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 23 —

Przecie to przez okolice, wstrząsane kataklizmem, wypadała droga okrętu. Przy odjeździe — Hastings i Seaford; przy przybyciu — Pourville i Dieppe!
Rzucono się tłumnie do okienek. Oblęgano biuro zawiadowcy dworca portowego i urzędników. Dwieście osób udało się na statek, by odebrać swój bagaż i pakunki, przerażeni ludzie, uginający się pod ciężarem kufrów i tobołków, ociekający potem, szturmem brali odchodzące pociągi, tak jakby skały, wybrzeża, tamy i pomosty nie były w stanie uchronić ich przed przerażającą katastrofą.
Szymon uczuł dreszcze. To przerażenie otaczających oddziaływało na niego. A przytem co znaczył ten splot tajemniczy zjawisk, nie dających się wytłómaczyć w sposób naturalny? Co za burza niewidzialna wstrząsała wodami w głębi otchłani morskiej? Dlaczego te gwałtowne cyklony wybuchały wszystkie w tak stosunkowo niewielkim ośrodku, a nie zatrzymywały się jednak w jakiemś jednem miejscu?
Dokoła niego wzmagał się hałas i zamieszanie. Działy się tragiczne lub śmieszne sceny. Szczególniej jedna z nich wywarła na nim bardzo przykre wrażenie, może dlatego, że rozgrywała się między rodakami jego. Była to rodzina, ojciec, matka, sześcioro dzieci, z których najmłodsze, kilkumiesięczne zaledwie, spało na ręku matki. Matka błagała męża swego z rozpaczą prawie:
— Zostańmy! Dzieci... Nic nas nie zmusza...
— Owszem, najdroższa... czystałaś przecie list mego wspólnika... A przytem, doprawdy, nie widzę powodu obawy...
— Błagam cię..! mam takie złe przeczucia... wiesz dobrze że się nie mylę...
— Chcesz więc, bym jechał sam?
— O, nigdy!
Szymon nie słyszał dalszych słów. Ale nie zapomniał nigdy tego okrzyku kochającej żony i wyrazu bólu matki, obejmującej wzrokiem gromadkę swych piskląt. Zegar wybił wpół do dwunastej i miss Bakefield była już zapewne w drodze.