Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Straszliwe zdarzenie.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dopiero za jakieś pół godziny dostali się na wyżynę, gdzie woda ich już nie dosięgała. Konie odmówiły posłuszeństwa.
Noc zapadła. Jak znaleść teraz ślady Izabelli i bandytów? A w jaki sposób rozpozna Antonio ich własne ślady, pochłonięte przez olbrzymią wodę?
— Jesteśmy zupełnie oddzieleni od tamtych, odezwał się Szymon. Nie mam pojęcia, jak się odnajdziemy.
— W każdym razie nie przed jutrem, rzekła Dolores.
— Tak, nie przed jutrem...
Byli sami we dwoje w nocy, w głębi tej nowej tajemniczej ziem i...
Szymon chodził tam i nazad po wyżynie, jak człowiek nie wiedzący, jakie ma powziąć postanowienie, nie mający zresztą nic do postanowienia. Dolores rozsiodłała konie, rozpakowała juki, dobyła zapasów i odezwała się:
— Konie są nakarmione, a nasze wiktuały zupełnie nam wystarczą. Nie mamy tylko nic do picia, bo butelki z wodą zostały przy siodle Antonia.
Poczem rozesłała dwa koce na ziemi i rzekła poprostu:
— Musimy tu spędzić noc, Szymonie.


II.
WZDŁUŻ KABLA.

Zasnął obok niej, po dłuższej chwili bezsenności; gorączka jego uspakajała się pomału pod wpływem rytmu łagodnego i regularnego, jaki znaczył oddech dziewczyny.
Kiedy się zbudził dość późno zrana, Dolores nachylona nad rzeką płynącą u stóp wzgórza, obmywała twarz i piękne swe ramiona. Ruchy miała powolne i wszystkie jej pozy, jakie przybierała przy ocieraniu twarzy i układaniu włosów, były piękne, harmonijne i pełne powagi. Widząc, że Szymon wstaje, napełniła wodą szklankę i przyniosła mu ją.