Strona:Leblanc - Posłannictwo z planety Wenus.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

glibyśmy byli uniknąć?… Czemuś mi tego nie powiedziała?
— Nie mogłam.
— A teraz zdecydowałaś się, bo nie dzieli nas nic…
— Owszem — to samo, co nas dzieliło dawniej — dzieli i teraz.
— Co takiego?
— Mój ojciec!
Cichym głosem zapytałem:
— Czy wiesz, że ojciec twój nie żyje?
— Wiem.
— A zatem…
— Jestem córką Teodora Massignaca!
Wykrzyknąłem żywo:
— Beranżero! muszę ci wyznać jedną rzecz i zaznaczam odrazu, że…
Nie pozwoliła mi dokończyć:
— Nie mów nic więcej, błagam cię! To nas dzieli… Przepaść nie zapełnimy słowami…
Wydawała mi się tak osłabioną, tak wyczerpaną, że chciałem przerwać rozmowę, ale Beranżera sama nie pozwoliła mi odejść…
— Nie… nie — rzekła — nic mi nie jest… nie czuję się chorą… to tylko chwilowe osłabienie… A chcę, aby pomiędzy nami nie było żadnych nieporozumień, żadnych niewyjaśnionych faktów… Słuchaj, Wiktorynie…
— Może mi jutro opowiesz, Beranżero.
— Nie! nie jutro, tylko dzisiaj zaraz — oświadczyła nakazującym prawie tonem. — Pragnę otworzyć przed tobą duszę z całem zaufaniem. To jedynie może mnie uspokoić. Słuchaj:
Nie mogłem sprzeciwiać się dłużej jej wyraźnej woli. Wszak sam pragnąłem wyjaśnienia tego, co było dla mnie dotychczas niezrozumiałe, a przytem co za rozkosz patrzyć na nią i słuchać jej melodyjnego głosu…
Beranżera oplotła mą szyję ramieniem. Czułem tchnienie jej ust na mej twarzy…
— Pamiętasz… pamiętasz… wtedy w Enclos — po raz pierwszy… Od tego dnia zaczęłam cię