go ładnie na stronę podszewki, tak że nie było widać nic czarnego.
Kobieta, owinięta cała w czerń nieprzeniknioną, weszła do altany.
Kobieta, która wyszła stamtąd za kilka minut, była w bieli od stóp do głów.
Wróciła w główną aleję, elegancka i szykowna, śliczna w małym białym kapelusiku, w kostiumie bieli niepokalanej, z płaszczem białym, wdzięcznie zarzuconym na ramię.
Maks Lamar, zawzięty w pogoni za tajemniczą damą w czerni, wyprzedził swych towarzyszy.
Zatrzymał się pewnie już poraz dziesiąty, rozpatrując się dookoła, poszukując napróżno jakieś wskazówki, gdy szelest lekkich kroków na żwirze zwrócił jego uwagę. Odwrócił głowę.
Młoda panna ukazała się na zakręcie sąsiedniej aleji.
Maks Lamar wydał okrzyk zdumienia — a i podziwu również. W pannie poznał Florę Travis, zbliżającą się krokiem lekkim, niedbałym, ubraną biało i tak cudownie piękną.
Flora również w tejże chwili poznała młodego doktora. Zbliżyła się i zatrzymując się, przyjaźnie podała mu dłoń.
Należy przypuszczać, że instynkt detektywa był rozwinięty w bardzo wysokim stopniu u Maksa Lamara, gdyż ściskając tę drobną białą rączkę, tak subtelną i miękką, nie mógł powstrzymać się, by nie rzucić na nią badawczego spojrzenia.
Żaden znak, żaden stygmat nie bezcześcił tej aksamitnej skórki i Lamar, wstydząc się siebie samego, podniósł oczy, wpatrując się w śliczną twarzyczkę młodej dziewczyny. Ona, po wymianie paru banalnych słów powitania, przypomniała mu, że obiecał ją odwiedzić.
Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/75
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
71